Moja żona przeczytała mi fragment z książki o o. Dolindo Ruotolo. Jego ojciec profesor matematyki inwestował w nieruchomości. Natomiast cała rodzina żyła w ubóstwie w wynajętym marnym mieszkaniu. I proste pytanie: na ile konsumpcja dorosłych uderza w dzieci.
Można zacząć od ojców alkoholików – straty realne po stronie wydatkowej oraz utracone potencjalne korzyści – wypadnięte dni od pracy i bycia z rodziną. Następnie ci, którzy kupują nieruchomości, akcje, firmy i że niby, to dla dobra dzieci. Jakkolwiek to jest opętanie chciwością, bo ani oni sami ani ich dzieci wielkiego pożytku nie będą miały. (sam kiedyś powtarzałem, że chłop jak miał pieniądze, to kupował morgę ziemi dla dzieci) Dzisiaj powiedziałbym, że lepiej chyba, żeby poszedł z tymi dziećmi na spacer i porozmawiał. Kolejni, którzy pracują świątek, piątek i niedziela, aby pojechać do Chorwacji na wakacje albo zmienić 13-letni samochód na 9- letni mimo tego, iż pierwszy jeździ przyzwoicie.
I konkluzja czyli o co chodzi powyżej: Mało kto rozróżnia prawdziwie potrzeby dziecka (rozwój emocjonalny, intelektualny, fizyczny) lub też rodziny od karmienia swojego demona (lęku o dobrostan materialny, pokazania się w lustrze i przed ludźmi itd).